Szkoła Podstawowa w Spalonej

  • Kalendarium

    Piątek, 2024-04-19

    Imieniny: Alfa, Leonii

  • Statystyki

    • Odwiedziny: 4208557
    • Do końca roku: 256 dni
    • Do wakacji: 63 dni

rozdział III

Rozdział 3

            Wysiadając z auta czułam ulgę. W końcu koniec czekania na operację. To już dziś. Oto stoi przede mną budynek, w którym ważyć będą się losy mego przyszłego życia. Rozejrzałam się po parkingu. W oddali stała czerwona Toyota.
            Ogarnęła mnie nostalgia, przypomniałam sobie chwile spędzone z rodzicami. Mieli identyczne auto, aż nagle... Wypadek. Wracali właśnie ze sklepu, kiedy pijany kierowa zepchnął ich do rowu. Podobno auto zaczęło się palić, nie mogli wysiąść... Wspomnienie uciekło równie szybko, jak się pojawiło.
            Spojrzałam na okna odbijające promienie wschodzącego słońca. Dokładnie tak odbijały się one w dniu, w którym po raz pierwszy ujrzałam Dom Dziecka, mający zostać moim miejscem na świecie. Zanim jednak przydzielono mi pokój i opiekunkę odbyłam wiele długich rozmów.
            Wzmógł się wiatr przypominając mi o nie tak dawnym dniu. Po wysłaniu podpisanego przez Alison formularza nie czekałam długo na odpowiedź. Ledwie wróciłam ze szkoły, a już Alison czytała przede mną treść listu. Podano mi adres, dzień, godzinę, a nawet numer piętra i sali. Na wizytę czekałam półtora miesiąca. Potem dr. Flores napisała do mnie osobiście, aby wytłumaczyć opóźnienie. Podobno potrzebne do zabiegu specyfiki są bardzo nietrwałe i trzeba je zamawiać na bieżąco z odległych krajów. Transport trwa trzy tygodnie. Następnie w laboratorium odpowiednio modyfikują skład leków i ich skutki. To trwa dwa tygodnie. Ostatnim punktem przygotowań jest oczyszczenie sali na kilka godzin przed przyjazdem pacjenta.
            Wchodziłam właśnie głównymi drzwiami trzymając się za znajomymi plecami Alison, kiedy zdałam sobie sprawę, że uczucie, którego doświadczyłam zaledwie parę minut temu nie było ulgą, a raczej nerwowym zrzuceniem z siebie ciężaru oczekiwania na rzecz strachu. Inaczej mówiąc wolałam czekać w niepewności, niż bać się samego widoku białych ścian.
            Po chwili zastanowienia stwierdziłam, że te ściany były zupełnie inne, niż myślałam, że będą. Wyglądały jakby od lat nikt ich nie czyścił tylko po to, aby umyć je jakimś wątpliwym specyfikiem i sprawdzić jego skuteczność. Tę oszukaną biel ukrywały liczne fikusy rosnące w kierunku pobliskich okien. Nie zdążyłam przyjrzeć się im lepiej, bo Alison właśnie skończyła rozmawiać z jakąś panią wyglądającą jak turystka i ruszyła w stronę windy. Miałam jednak wrażenie, że fikusy również tylko na pierwszy rzut oka miały wyglądać pięknie.
            W windzie panowała upiorna cisza. Żadne z nas nie chciała odezwać się pierwsza, bo wiedziałyśmy, że to doprowadzi nas do wiadra wylanych łez i gorzkiego żalu. Pozostawało nam tylko słuchanie przestarzałej muzyczki grającej po cichu nad naszymi głowami. Miałam wrażenie, że nigdy nie dojedziemy. Po wielu - wydawać by się mogło - godzinach drzwi otworzyły się ukazując piąte piętro.
            Nie sposób było nie zauważyć, że wkrótce będzie się tu coś dziać. Ludzie w pośpiechu biegali w tę i z powrotem. Żaden z nich nie miał czasu by wskazać nam salę numer 518. Nie mam pojęcia skąd wytrzasnęli ten numer, bo z pewnością nie było tu aż tak wielu pomieszczeń, nawet wliczając schowki na miotły. Co ciekawe, jeszcze w aucie Alison powiedziała mi, że to jej data urodzenia - 18 maja.
            O czym ja właściwie myślałam? Nie czas na rozmyślanie o wieku bliskich mi osób. W śpiączce mogę spędzić nawet pięćdziesiąt lat, więc wolę nie myśleć o starzeniu się mojej opiekunki. Ja będę całkowicie zatrzymana, nic nie odczuję. To tak jak z zaśnięciem. Poczuję się tylko trochę zmęczona i rozkojarzona, aby nagle odkryć, że właśnie się obudziłam. Zresztą nie wiem po co się tak martwię. Dr. Flores zapewniała mnie, że w moim przypadku śpiączka potrwa dwa lata i nic nie może pójść źle, ponieważ jest to jeden z łatwiejszych przypadków. Łatwo jej mówić. To nie ona ma przed sobą niepewną przyszłość i przewinięcie czasu o tak wiele dni. Kiedy ja będę sobie pochrapywała na szpitalnym łożu, cały świat mogą przejąć inteligentne małpy, zupełnie jak w tym filmie, "Planecie Małp". Nigdy go nie oglądałam, ale słyszałam o nim parę razy. Mówią, że jest hitem i jeszcze długo nim pozostanie. Co jeśli po moim wybudzeniu nikt już nie będzie o nim pamiętał?
            Z przedziwnych rozmyślań wyrwał mnie dopiero czyjś głos wołający mnie po imieniu z drugiego końca korytarza. Złapałam Alison za rękę i pociągnęłam w tamtą stronę.
            - Nareszcie! - krzyknęła i podała rękę dr. Flores jeszcze zanim ją dostrzegłam.
            - Czy to nasza pierwsza pacjentka, Kate? - spytała pociągając nosem ze wzruszenia. - Taka chudziutka i niska jak na swój wiek. Karmicie ją czasem? - żartobliwie rzuciła w kierunku mojej opiekunki.
            Podczas trajkotania o błahych sprawach obie oddaliły się i kazały mi poczekać na krześle. Nie słyszałam o czym mówią, ale nie były to już plotki. Pani doktor przybrała poważną minę i powoli tłumaczyła coś Alison. Kiedy mówiła gestykulowała i poruszała ramionami tak płynnie i lekko, że wyglądała jakby tańczyła. Nie trzeba było mieć sprawnego oka, żeby zauważyć, że zna się na swoim fachu jak nikt inny. Miała koło czterdziestu lat, a jej zmarszczki otaczały głównie usta. Kiedyś prawdopodobnie często się uśmiechała do innych i była duszą towarzystwa, teraz mimo przyjaznej twarzy widać było jej zmęczenie wywołane zapewne brakiem snu.
            Nie wierzę, że to pomyślałam. Sen, a raczej SEN... To teraz jest jedynym, co powinno mnie zajmować. Ja natomiast zwracam uwagę na tak nieistotne rzeczy, jak rodzaj bieli na ścianach. Powinnam starać się złowić jakieś słowa z rozmowy, zwłaszcza, że zamieszanie na korytarzu było już tylko wspomnieniem, nie potrafiłam się jednak skupić. Mój mózg był teraz rozkojarzony, na niczym nie mógł się skupić.

~~

            Zaprowadzono mnie do sali 518 dopiero po godzinie czekania. Miałam wrażenie, że coś jest nie tak jak być powinno. Sala zawierała małą szafkę, fotel niczym u dentysty i lampę na suficie, która wytwarzała słabe, żółte światło, wcale nie pasujące do warunków szpitalnych. Całkiem podobną miała w domu moja babcia. Zaniepokoiło mnie to.
            - Przepraszam, czy ta lampa nie jest za ciemna? - spytałam zaciskając dłoń na ramieniu Alison.
            - Oh, nie martw się tym. W tej sali jeszcze cię nie przekłujemy - dr. Flores wysłała do mnie żartobliwe oczko, nic jednak nim nie wskórała.
            - W takim razie co tu robimy? - pytałam coraz bardziej przerażona czując się jak pięciolatka.
            - Wyjaśnimy sobie parę kwestii, zanim przystąpimy do operacji. Pożegnaj się ze swoją opiekunką, musimy zostać same.
            Odwróciłam twarz w stronę Alison, nie zdobywając się jednak na spojrzenie w jej oczy. Ona chyba też miała ten problem. Po chwili uśmiechnęła się, a po policzku pociekła jej nieśmiało łza. Przytuliłam się do niej, a wtedy obie wybuchnęłyśmy niewstrzymywanym płaczem. Nie odzywałyśmy się ani słowem, chłonęłyśmy chwilę. Ciche chrząknięcie pani doktor wybudziło nas z transu. Popatrzyłyśmy na siebie, przytuliłyśmy się ponownie, po czym Alison odeszła. Odeszła tak jakby szła kupić gazetę w kiosku i zaraz wrócić. Bez słowa. Bez ostatniego spojrzenia. Tak... po prostu. Krok za krokiem. Słyszałam jeszcze stukot jej butów na korytarzu i dźwięk nadjeżdżającej windy.
            - Moja droga, czy masz pojęcie na co chorujesz? - zaczęła pani doktor bez jakiegokolwiek wstępu.
            - Na białaczkę - powiedziałam pewnie, ale nie była to poprawna odpowiedź w oczach tej kobiety.
            - Usiądź proszę. O tutaj, na tym fotelu.
            - Jeśli nie białaczka, to co ma pani teraz na myśli? - dukałam próbując usadowić się na niewygodnym fotelu.
            - Myślałam, że czytałaś moje wypowiedzi.
            - Tak, ale niewiele zrozumiałam...
            - Zrelaksuj się i posłuchaj. Twój wypadek jest w tej chwili nieuleczalny. Tak twierdzą lekarze, którzy cię badali. Ja twierdzę, że ta choroba to dla nas pestka - nie wiem dlaczego, ale przestawałam lubić tę kobietę. - Jak wiesz zaraz cię uśpimy. Zastanawiasz się, co nam to da? Otóż pozwoli to mózgowi odpocząć i spojrzeć na chorobę z innej strony. Pomogą mu w tym nasze medykamenty. Choroba to tylko wytwór twojej wyobraźni, to mózg ją utworzył. To mózg musi ją zniwelować. Poradzi sobie, wystarczy, że damy mu szansę. Każdy umysł jest inny, dlatego też nie jestem w stanie przewidzieć ile potrwa twoja śpiączka. Jednak jak mówiłam, szacujemy ten czas na dwa lata. To naprawdę niewiele, więc nie masz się czym martwić. A teraz chodź, pora na zabieg. Jeśli masz jakieś pytania, możesz mi je zadać, ale po operacji - i znów mrugnęła chcąc dodać mi otuchy. Wiedziałam, że po zabiegu również nie da mi szansy na jakiekolwiek pytania.

~~

            Wchodząc do pomieszczenia poczułam silny odór spalenizny, coś... piżmowego i typowy dla szpitali zapach środków odkażających. Posadzono mnie na fotelu podobnym do poprzedniego. Tym razem było mi wygodnie. Ktoś zapytał mnie ile mam lat, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć wyszedł. Nie lubiłam tego miejsca, wszyscy zachowywali się tak dziwnie. Jak roboty. Roboty z wadliwym oprogramowaniem. Młoda pielęgniarka z nierówną kitką podeszła do mnie i zaczęła przygotowywać mnie do zastrzyku. Nie pytałam. Nie protestowałam. To i tak nie dało by żadnego efektu.
            Strzykawka wypełniona była czymś zielonkawym, a jednocześnie białym. Igła była naprawdę długa, nie chciałam wiedzieć, gdzie będą mi ją wbijać. Po chwili jednak nierówna kitka posmarowała wacikiem moją rękę i przymierzała się w okolice mojej "pamiątkowej" szczepionki. Na początku ukłucie było lekkie, wykonane profesjonalnymi palcami nie bolało. Dopiero po chwili zaczęłam czuć rozrywający ból. Jak pękające mięśnie. Wybuchy w ręce. Straszliwy ból. Panika.

~~

To jeszcze nie była śpiączka. Straciłam przytomność ze strachu i bólu. Dzięki zastrzykowi byłam jednak obojętna na to, co działo się później. Nie czułam żadnych emocji. Nawet ulgi z powodu ich braku. To, co mi podali nie było popularnym "Głupim Jasiem". To było coś mocniejszego, odurzającego w tak niebywały sposób, że ciężko to opisać. Dzięki niemu w spokoju patrzyłam, jak podłączają mnie do aparatury, jak świecą mi laserem w oczy. Po godzinie w chyba każdej możliwej części mojego ciała miałam wenflon czy inne cudo.

~~


            Zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam. Miałam nadzieję, że wejdę do ogromnej kabiny, włączy się alarm, zaczną mrugać światła, a ja poczuję, że coś oplata mi nogi. Tym czymś będzie niesamowicie przejrzysty lód, prawie jak szkło. Dojdzie do moich kolan, a ja zacznę odczuwać dreszcze. Nie z zimna, a z podniecenia. Kiedy dotrze do mojej szyi zamknę oczy i wezmę mój ostatni oddech tego roku. A kiedy się przebudzę, wokół mnie będą ludzi, gratulujący pięknej, uśmiechniętej i młodej pani Flores oraz ściskający mnie. Będę silna i zdrowa, a z tłumu wyjdzie Alison, za nią ta mała dziewczynka, którą spotkałam wtedy w kuchni, pani Marlene, nawet ten chłopak, już bez depresji. Wszyscy uśmiechnięci, będą cieszyć się na mój widok, wszyscy będą radośni. Po wszystkim wyjdziemy z budynku i udamy się na pizzę do mojej ulubionej restauracji. Będą opowiadać, a ja będę słuchać. Spędzimy tak cały dzień, a nawet tydzień... Radośni... Razem...

~~

            Nadchodzi mój ostatni zastrzyk. To ten. To właśnie ten o wszystkim zadecyduje. Ludzie wracają do domów. Zostaje ze mną tylko pani dr Flores. Sprawdza wszystkie kable, rurki, igły i urządzenia. Pyta, czy chcę zjeść jeszcze ostatni posiłek przed śpiączką. Nie obchodzi mnie to. Nic mnie nie obchodzi. Nawet fakt, że Alison nie może mnie tu odwiedzać. Nie obchodzi mnie wypadek rodziców, ani moja choroba. Nic mnie nie obchodzi. Pani doktor znika w gabinecie na kilka minut. Wraca. Ma igłę. Zaraz mi ją wbije. Najpierw czyta mi książkę. Mówi, że to będzie ich rytuał przed śpiączkami. Nie obchodzi mnie to. Odkłada powieść. Patrzy na mnie smutno i wbija strzykawkę.